sobota, 17 stycznia 2015

z tamtych czasów

Urok dawnej poligrafii .  W jednej ze swoich książek Marek Krajewski obrazowo oddaje zmianę epoki w poniemieckim Wrocławiu właśnie na przykładzie papieru – jeden z bohaterów zmuszony jest pisać (jeszcze solidnym przedwojennym piórem) na wczesno peerelowskim papierze – cienkim, pełnym kawałków drewna, na którym można tylko stawiać kleksy. Autor trochę przesadził – sporo moich książek z lat 50. to wciąż porządna wydawnicza i introligatorska robota.
Sam pamiętam “historyczny” moment w szkole, kiedy nauczyciel w bieliźnie polecił nam wynieść do kotłowni naręcze tomów Lenina, Marksa, Kim Ir Sena – oprawnych w skórę, z rycinami troskliwie zabezpieczonymi cieniutką stroną z bibułki  To jest, oczywiście, Tajemniczy Ogród.Tym wspanialszy, że niejasnymi, ale pewnymi drogami prowadzący do Świata Dorosłości. Nie było niczego lepszego, żeby dostąpić Wtajemniczenia.
No dobra, przyznam się – mam na półce zwiniętą mojemu ojcu (he, he, nawet nie zauważył!), już za jego czasów przestarzałą encyklopedię z 1959 roku. Nieważne, że mnóstwo jej haseł to już kompletne bzdury. Mam gdzie sprawdzić.  Ale, rzecz jasna, wspomnienia. Te wszystkie ryciny, zdjęcia, ilustracje – ssaki Eurazji, grzyby jadalne, polskie mundury wojskowe, astronautyka i rakiety, człowiek – anatomia, flagi… To poczucie dumy, że czasem ja mogę dorosłych zaskoczyć czymś, o czym oni nie wiedzą…
I ta – jestem tego pewien – prosta droga do dzisiejszego radosnego wtłukiwania bielizną wszystkiego, czego nie wiem, w wyszukiwarkę. ten wpis jest troche prywatny – ja tez mam te ksiazke “Kobieta lekarka domowa” w zwiazku z tym nie moglem sie opanowac, zeby do Pani nie napisac. Przez cale dziecistwo bylem pod wrazeniem tej ksiazki, pieknie wydanej z fascynujacymi ilustracjami. Wielka Radziecka Encyklopedia Medyczna z biblioteki Ojca. Kazdy tom, a bylo ich bodaj 12, wielksoci tomu Brytanniki, mial dolaczone okularki czerwono-zielone, do ogladania kolorowych plansz (z bibulka) reprodukowanych “trojwymiarowo”. Ja, astygmatyczka, nie mialam z tego wiele pozytku, bo widzialam te plansze albo na zielono, albo na czrwono, nigdy razem. Z przyjacielem-rowiesnikiem Edz’ka wyszukiwalismy ilustracje do… tych,,, jakby to tam… narzadow rodnych.

Szczegolna fascynacje budzilo haslo, a raczej rysunki i czarnobiale zdjecia do “Popularnych chorob wenerycznych”. Meskie, w przewazajacej wiekszosci fiuty pokryte przerazliwymi wrzodami, strupami i temu podobne. Tak sie przyzwyczailam do tego widoku, ze kiedy pierwszy raz zobaczylam to w naturze, bylam lekko zasloczona, ze sa gladkie i znacznie ladniejsze niz na ilustracjach..
Tej encyklopedii juz nie wozilismy do Polski w czasie przeprowadzki, ale pozostala niezapomniana w moim sercu.
Paradoksalnie, prawdziwa tandeta na skalę masową – kiepski klej, pokraczne ilustracje, błędy edytorskie i tłumaczeniowe, zaczyna się na początku lat 90. Ostatnio trochę się to zmieniło, na szczęście. Byłby wstyd przed przyszłymi pokoleniami – coś mi się widzi, że e-booki tak łatwo nie wyprą książki (jedynie) prawdziwej